Translate

sobota, 29 września 2012

Nareszcie i pingwinek

Na początku bardzo, bardzo, bardzo gorąco dziękuję za wszystkie słowa otuchy, które od Was otrzymałam po moim ostatnim poście. Także dziękuję raz jeszcze i kłaniam się w pas, waląc przy okazji czołem o podłogę. ;)
Dlaczego nareszcie? Bo nareszcie kończy się wrzesień - dla mnie trzydzieści dni ciągłej gonitwy, niedosypiania i grzania na najwyższych obrotach od szóstej rano do północy. Ale nie narzekam - chyba wolę taki układ od bezczynności. Niemniej pierwszy tydzień października zamierzam przeznaczyć na odpoczynek. Na odsypianie, na mojego kota, na buszowanie po Waszych cudownych blogach. No i pewnie coś tam sobie wyszyję przy okazji... ;)
A pingwinek? Ano powstawał wrześniowymi wieczorami. Mam nadzieję, że nie przyniesie ze sobą zimowej pogody. W Łodzi mamy dziś najpiękniejszą, złotą, polską jesień i niech nam ona króluje jak najdłużej!


niedziela, 16 września 2012

Aniołek

Ten blog miał w zasadzie dotyczyć PIĘKNIEJSZEJ strony życia, ale...
Pewnie też macie takie dni, kiedy najlepiej byłoby w ogóle nie ruszać się z domu. Zaryglować drzwi, telefon utopić w wannie, zasłonić okna a swój dom/mieszkanie otoczyć ostrokołem i oddzielić od cywilizacji zasiekami.
Ja miałam tak wczoraj.
Nie dość, że w pracy marudni i pierdołowaci (excusez le mot) klienci wyszli niemal pół godziny po przewidzianym w mojej umowie czasie pracy, to jeszcze na koniec zawiesiły się komputery, klucz utknął w drzwiach i prawie się złamał przy próbie wyjęcia z zamka; w kasie w hipermarkecie wyfiokowana dziunia zaczęła się wykłócać, że jogurt powinien kosztować o 50 groszy mniej niż na rachunku, (który - entre-nous - opiewał na kwotę znacznie powyżej 300 złotych), czym skutecznie zablokowała kolejkę na kolejne pół godziny. Następnie autobus do ukochanej babuni, mieszkającej na przedmieściach Łodzi odjechał mi sprzed nosa, w związku z czym na następny czekałam tylko czterdzieści minut. W rezultacie na proszony do rzeczonej babuni obiadek dotarłam w pozie mocno kolacyjnej i w stanie psychicznym dalekim od radości i serdecznej, pogodnej życzliwości, jakże istotnych dla zachowania pozytywnej atmosfery wśród zgromadzonych u nestorki członków rodziny.
Cóż więc pozostało mi gdy dotarłam do mojego już domostwa, objuczona kilogramami jabłek, w porze, w której obowiązuje cisza nocna? Nie, nie zaczęłam wyć do księżyca z rozpaczy, bezsilności i nadmiaru stresu. Nałożyłam dres, wzułam adidaski i hajda na wieczorną przebieżkę. Ale, że po godzinie biegania cholera mi nie minęła, wzięłam tamborek do łapki i gdzieś około pierwszej w nocy wyszyłam tegoż oto aniołka-stróża. Niech się za mnie modli w dniach takich jak wczorajszy, bo inaczej diabli mnie wezmą.


czwartek, 13 września 2012

Klęska urodzaju jabłek

No i zrobiło się całkiem jesiennie. Ale narzekać nie będę - uwielbiam tę porę roku. Zawsze jesienią pochłaniam kilogramy jabłek i to z nimi (bo szkółka już mnie nie dotyczy, co konstatuję z rozrzewnieniem) kojarzy mi się wrzesień. A w tym roku, są ich całe kilotony! W niedzielę planuję kolejną dostawę wprost z ogródka babuni, na mój okienny parapet. Stamtąd zaś albo na patelnię (pyszny mus jabłkowy na zimowe wieczory.... Mmmm...), albo wprost do paszczęki. Istnieje jeszcze alternatywa, aby obierki przerobić na perfumy dla mojej kotki. W końcu jest to dama światowa i jako taka musi  ich używać. Ciekawa jestem, czy inne koty też uwielbiają się tarzać w skórkach od jabłka.
I tak przez jabłka i koty dochodzimy do mojego hafciku z Kociego Kalendarza, który widnieje poniżej (zdjęcie niezbyt udane, ale co tam). I choć wspominałam w poprzednim poście o aniołku, którego mam na tapecie (to jest na tamborku) zdecydowałam się dorzucić jeszcze jednego, małego, wrześniowego kociaka. Aniołka pokażę następnym razem.
No, chyba, żebym jednak znów uległa jakiemuś kusząco do mnie mruczącemu wzorkowi...

piątek, 7 września 2012

Króciutko

Ech. Ostatnio nie mam nawet chwilki, żeby posiedzieć na wszystkich cudownych blogach, które mam na swojej liście. Ostatnio nie bardzo mam nawet czas na sen. Praca, teatr... Mój kot już łazi obrażony i udaje, że mnie nie zna, nie mówiąc o znajomych. Ale nic to. Byle do premiery.
Obrazek malutki, znów z kotem. Trudno, mam obsesję chyba. Ale następny wzorek, który mam na tapecie to już aniołek. ;) No i powstaje też moja pierwsza figurka z papier-mache... Na razie cicho sza, jeśli wyjdzie, to niechybnie pokażę ją na blogu. I - uwaga! - nie będzie to kot. ;)