Translate

sobota, 29 grudnia 2012

Koci kalendarz - finał

Et voila! Dwanaście miesięcy z uroczymi kociakami uważam za zakończone. Mogłabym zacząć się teraz rozwodzić jak wiele się zmieniło od czasu powstania pierwszego z nich, ale tego nie zrobię. Najwyższy czas popatrzeć w mglistą przyszłość, a nie oglądać się wstecz.
Oby przyszły rok okazał się lepszy niż obecny. Albo przynajmniej nie gorszy. Tego życzę Wam i sobie. I tego życzy moich dwanaście kocurów.
I jeszcze życzę sobie lepszego aparatu niż ten, którym dysponuję obecnie, aby robić wreszcie porządne zdjęcia moich haftów. ;)

Oto kociak grudniowy:

 I cały kalendarz:


wtorek, 25 grudnia 2012

Czwarty Anioł

ZDROWYCH, RADOSNYCH, SPOKOJNYCH ŚWIĄT!!! OBY WASZE MARZENIA SIĘ SPEŁNIŁY! NIECH NIEUSTANNIE OTACZA WAS MIŁOŚĆ I DOBRO!!! I ŻEBY UDAŁO SIĘ WIĘCEJ CZASU POŚWIĘCIĆ NA NASZE KRZYŻYKOWO-ROBÓTKOWE HOBBY. ;)
Z CAŁEGO SERCA ŻYCZY BOBINKA.

Czwarty Anioł z pewnością pomoże Wam w Nowym roku, mimo, iż wraz z czterema swoimi towarzyszkami wisi już u mnie na choince. ;)
Czy wiecie, że moja kotka zeżarła całe dzwonko karpia w galarecie? I to w nocy, po kryjomu. Szkoda słów.


wtorek, 18 grudnia 2012

Trzeci Anioł i "Czarny Kot"

Siedzę sobie w "Pod Czarnym Kotem". Wczoraj wreszcie - po trudach i znojach - udało nam się otworzyć. ;) Na razie odwiedzają nas znajomi, ale ten tydzień i tak traktujemy testowo. Wszystko byłoby super, gdyby mój kręgosłup wreszcie umożliwił normalną pracę, a nie tylko siedzenie przed ekranikiem i wysyłanie ofert do firm. Chyba nawet nie dam rady ogarnąć mieszkania na Święta, choć tym akurat się nie martwię - na szczęście mam jeszcze tanią siłę roboczą w postaci rodziny. : D
Niestety, ostatnio nie mam kompletnie czasu na wyszywanie. W niedzielę udało mi się machnąć zaledwie 200 krzyżyków. Słabiutko...
Cieszę się, że anioły się Wam podobają, poniżej prezentuję trzeciego z gromady. Może przyniesie choć odrobinę śniegu na Boże Narodzenie...?

 

piątek, 7 grudnia 2012

Drugi Anioł

Ech... Jestem zniesmaczona i zdegustowana. Przez opieszałość pewnego kominiarza nie uda nam się otworzyć Kota w poniedziałek... Musimy czekać jeszcze tydzień... Grrr....
A na domiar złego kręgosłup mi siadł.
Ale z pozytywów: ponieważ jestem na zwolnieniu lekarskim mam więcej  czasu na przeglądanie Waszych blogów, no i na wyszywanie oczywiście też. ;)
I śnieg pada. I zapowiadają białe święta. Pierwszy raz od wielu lat! Przynajmniej w Łodzi...
I Drugi Anioł kłania Wam się pięknie. ;)


niedziela, 2 grudnia 2012

Pierwszy anioł

W pierwszych słowach mojego listu chciałam bardzo serdecznie podziękować za wszystkie życzenia powodzenia mojej knajpce. ;) Chociaż może nie powinnam, żeby nie zapeszyć. Ale co tam, przesądom nie będę się poddawać. Dziękuję z całego serca i mam nadzieję, że wszystko pójdzie dobrze. Może w przyszłości uda się zrobić jakiś ogólnopolski zjazd znajomych z bloga? Chętnie Was poznam. A jakie cudowne wyszywanki by przy tym powstały! ;)

Póki co, święta nadchodzą, co szczególnie widać po Waszych boskich tworkach... Postanowiłam więc i ja dorzucić co nieco do skarbnicy bożonarodzeniowych haftów. Będą to cztery anioły, których powstanie wiąże się z pewną niezbyt fortunną historią.
Ich produkcją zajęłam się w zeszłym roku, na przełomie listopada i grudnia, ale ponieważ był to czas, w którym przygotowywałam się do obrony pracy magisterskiej, kiedyś, niechcący zostawiłam na uczelni torebkę z trzema, gotowymi aniołami i czwartym, w produkcji na tamborku, który odziedziczyłam po babci. I już ich niestety nie odzyskałam. W ten sposób jakiś przyszły lub obecny filolog polski zyskał trzy ozdoby, które w pierwotnym zamyśle miały ozdabiać MOJĄ choinkę. Ale cóż. Przebolałam stratę (zwłaszcza tamborka) i zaczęłam produkcję od nowa. I w tym roku anioły u mnie zawisną. ;)

Chciałam też podziękować za wyróżnienie, jakie otrzymałam od Promyka, czyli nominację do: Zgodnie z obietnicą odpowiadam na zadane pytania:

 
Twoje hobby poza prowadzeniem bloga?
Trochę tego jest. ;) Najogólniej: pisanie, wyszywanie, jazda konna...
Ulubiony bohater książkowy?
To zmienia się w zależności od nastroju, ale ostatnio, niezmiennie Woland.
Czy grasz na jakimś instrumencie?
Niestety nie, choć bardzo, bardzo dawno temu uczyłam się grać na pianinie.
Który polski serial oglądasz najchętniej?
Najlepiej zrobiony jest Czas Honoru, ale niestety, ze względu na tematykę nie nadaje się do "chętnego" oglądania. Chętnie oglądam Na dobre i na złe. ;)
Ulubiony dzień w tygodniu?
Wtorek. Bo jest drugi.
Gdzie chciałabyś spędzić urlop?
Jest taka plaża na południu Francji...
Gdzie jest twoje miejsce na ziemi?
Każde miejsce na Ziemi, w którym jestem staje się moje.
Ulubiony kwiat?
Róże i róże... wszystkie szkarłatne i takie duże... Leśmian. Sparafrazowany.
Jakich zwierząt nie lubisz? 
Ślimaków. Budzą we mnie odrazę.
Najgłupsza wypowiedź, jaką kiedykolwiek usłyszałaś?
Trudno wybrać jedną... Kolekcjonuję przeróżne perełki tego rodzaju.
Twoja życiowa maksyma?
Nie mam jej. Zbyt wiele się zmienia, by kierować się jedną.

 




wtorek, 27 listopada 2012

Listopad

Прийшов листопад і раптом ти зрозумів, що не маєш снів
З тих пір, як твоя крів отруєна ядом стріл.
Щоночі тіло твоє вмирає, душа тікає й проникає
За стіни багатоквартирних домів, у шоці від того, що діється з нами... 


Tak mnie jakoś wzięło na Haydamaky. ;) Mimo, że niezbyt optymistyczny tekst posiada cytowana przeze mnie powyżej piosenka tegoż zespołu - nomen omen - nosząca ten sam tytuł co mój post - uwielbiam ją! I w kontrze do niego czuję w sobie przypływ optymizmu i sił witalnych. ;)

Przede wszystkim dziękuję Promykowi za wyróżnienie oraz wszystkim komentującym za miłe wypowiedzi. Trochę dawno mnie tu na blogu nie było i mam ogromne zaległości w oglądaniu Waszych cudownych wy-tworków! Wszystko to z powodu nawału zajęć oraz nowego, bardzo dużego i skomplikowanego wzoru za jaki się wzięłam. Mam nadzieję, że będę mogła się nim pochwalić pod koniec grudnia. Póki co będę się zachwycać Waszymi dziełami i puchnąć z podziwu i zazdrości. Cóż. ;)

A teraz ważne OGŁOSZENIE DLA WSZYSTKICH WYSZYWAJĄCYCH przede wszystkim ŁODZIANEK!!! Od 10 grudnia tego roku otwiera swe podwoje BAR KAWIARNIA "POD CZARNYM KOTEM", POMORSKA 41, która jest miejscem przyjaznym dla wszystkich handemade'ujących osób. Ponieważ, jak można się domyślić, jestem zamieszana w jej powstanie (jako jedna z trzech współwłaścicielek) zapraszam do wspólnego wyszywania przy pysznej herbacie/kawie/soku i ciachu. ;) Terminy spotkań - w zależności od liczby chętnych na podobne robótkowania - jest do uzgodnienia. Na razie daję sygnał: zainteresowane/ych(?) proszę o maile na mój adres lub: pod.czarnym.kotem@gmail.com Na dniach pojawi się też nasz fan page na Facebooku. Oczywiście panie tworzące w innych niż haft technikach także zapraszam. Chętnie nauczę się czegoś nowego. ;)

No. To ogłoszenia parafialne za nami. ;) Idę przeglądać Wasze cudowności.
I jeszcze coś...
3majcie kciuki za pewien stary/nowy projekt teatralny, nad którym rozmyśla teraz mocno dyrektor Teatru Muzycznego w Łodzi. Pozdrawiam Go z tego miejsca. Dyrektora oczywiście. ;)

I jeszcze listopadowy kociak z kalendarza. Jakość zdjęcia paskudna - przepraszam. ;)


piątek, 9 listopada 2012

H(a)llo(ween) Kitty

Wiem, że już dawno po tym anglosaskim święcie, (od którego zresztą stokroć wolę nasze swojskie, słowiańskie Dziady), ale jak to zwykle u mnie bywa, nie wyrobiłam się z wykonaniem haftu na czas. Koci wampirek urzekł mnie absolutnie. Wbrew wszelkim doktrynom wierzę głęboko, że zwierzaki też mają duszę i na tamtym świecie spotkamy się z nimi ponownie. A w przekonaniu tym utwierdza mnie zwłaszcza moja obecna podopieczna, która ma tyle ludzkich cech, że to aż dziwne. Na przykład gadulstwo. Moja kotka ma zdanie na każdy temat. I zawsze musi mieć ostatnie słowo. Swoje wypowiedzi intonuje zresztą niemal identycznie jak ludzkie zdania. Gdyby jeszcze nauczyła się polskiego, mogłybyśmy wieść naprawdę ciekawe dyskusje. ;)
Ale mimo wszystko nie wpadłabym na to, że zwierzaki też mogą powracać zza grobu. Chociaż, znaleźć na wycieraczce w pochmurną, listopadową noc takie zbłąkane, kocie wampirzątko nie byłoby chyba traumatycznym przeżyciem. ;) O ile oczywiście wysysałoby krew myszy i szczurów, a nie potencjalnego właściciela.
No i ciekawe czy koci wampir też umiałby zmieniać się w nietoperza...


środa, 31 października 2012

I znów króciutko...

Dziękuję za wszystkie komentarze na temat pierwszej partii moich sówek. Miło mi, że spotkały się z tak żywym zainteresowaniem. Czas brać się za następne. ;) Tymczasem jednak prezentuję kolejnego kociaka z mojego kalendarza. Nawet nie wiem kiedy październik minął.


niedziela, 28 października 2012

"My jesteśmy rada puchaczy..."

Czy ktoś jeszcze pamięta reklamę (bodajże Simplusa), z której pochodzi ten cytat? Moje sówki są nieco radośniejsze w kolorycie, ale myślę, że ten cytat jest całkiem na miejscu. ;)
Wzór inspirowany obrazkiem, który znalazłam w necie przedstawia aż dwanaście sów. Na razie wyszyłam tylko cztery, ale niewykluczone, że powrócę wkrótce do konstruowania kolejnych uroczych ptasząt.
Od tygodnia zresztą "choruję" na posiadanie własnej, żywej sowy. Wiem, doskonale, że marzenie to raczej nie zostanie zrealizowane w ciągu najbliższych piętnastu lat, ale co tam. A wszystko zaczęło się tydzień temu, kiedy to miałam przyjemność uczestniczyć jako widz w spalskim Hubertusie. Pogoda była jak złoto (czy ktoś to jeszcze pamięta?), koniki piękne, ale moją uwagę przyciągnęła grupa sokolników w strojach z epoki baroku. Troje z nich prezentowało właśnie sowy! Puchacza, płomykówkę i jeszcze jedną, wielką, cudowną, szarą sowę, w której zakochałam się od pierwszego wejrzenia. Niestety umknęła mi jej fachowa nazwa. Opiekowała się nią równie urodziwa dama w cudownej sukni o barwie chabru. Chciałam bardzo zrobić im zdjęcie, ale niestety, zajęta kibicowaniem znajomemu, który brał udział w pogoni za lisem przegapiłam chwilę dla fotografów. :( Buuu...
Trochę więc na cześć i chwałę owej sowy, stworzyłam własne. Może mniej piękne, ale póki co, muszą mi osłodzić czas przygotowania do posiadania mojej własnej, osobistej... ;)
A teraz ciut prywaty. ;) Pozdrawiam wszystkie komentatorki i obserwatorki mojego bloga. Mam wyrzuty sumienia, że jestem tak mało aktywna na Waszych stronkach. Postaram się to nadrobić w najbliższym czasie.


poniedziałek, 22 października 2012

Anioły

Oto czym zajmowałam się przez większą część października. Niespodziewanie dużo czasu zajął mi ten hafcik. Ale nic to, najważniejsze, że anioły są wreszcie wśród nas. I nie wiem czemu, ale tan haft skojarzył mi się z Piosenką dla mężatki z repertuaru Limboskiego. Zwłaszcza tych kilka fragmentów:

bo cóż jest lepszego na świecie
niż dwoje na własnej planecie
bez szansy na powrót na ziemię
bez szansy na siebie

więc niech nas dalej trzymają w opiece

mądrość cierpliwość i męka
smaki z daleka pożegnań bez walki
i wspomnień niejasnych

demony moralnych katastrof

wczoraj tam były podobno
te od radości i szczęścia
niech lepiej nas tulą osobno


No cóż. Niezbadane są drogi moich skojarzeń. A może to tylko odbicie jesiennej melancholii?
Cytaty za www.tekstowo.pl


sobota, 29 września 2012

Nareszcie i pingwinek

Na początku bardzo, bardzo, bardzo gorąco dziękuję za wszystkie słowa otuchy, które od Was otrzymałam po moim ostatnim poście. Także dziękuję raz jeszcze i kłaniam się w pas, waląc przy okazji czołem o podłogę. ;)
Dlaczego nareszcie? Bo nareszcie kończy się wrzesień - dla mnie trzydzieści dni ciągłej gonitwy, niedosypiania i grzania na najwyższych obrotach od szóstej rano do północy. Ale nie narzekam - chyba wolę taki układ od bezczynności. Niemniej pierwszy tydzień października zamierzam przeznaczyć na odpoczynek. Na odsypianie, na mojego kota, na buszowanie po Waszych cudownych blogach. No i pewnie coś tam sobie wyszyję przy okazji... ;)
A pingwinek? Ano powstawał wrześniowymi wieczorami. Mam nadzieję, że nie przyniesie ze sobą zimowej pogody. W Łodzi mamy dziś najpiękniejszą, złotą, polską jesień i niech nam ona króluje jak najdłużej!


niedziela, 16 września 2012

Aniołek

Ten blog miał w zasadzie dotyczyć PIĘKNIEJSZEJ strony życia, ale...
Pewnie też macie takie dni, kiedy najlepiej byłoby w ogóle nie ruszać się z domu. Zaryglować drzwi, telefon utopić w wannie, zasłonić okna a swój dom/mieszkanie otoczyć ostrokołem i oddzielić od cywilizacji zasiekami.
Ja miałam tak wczoraj.
Nie dość, że w pracy marudni i pierdołowaci (excusez le mot) klienci wyszli niemal pół godziny po przewidzianym w mojej umowie czasie pracy, to jeszcze na koniec zawiesiły się komputery, klucz utknął w drzwiach i prawie się złamał przy próbie wyjęcia z zamka; w kasie w hipermarkecie wyfiokowana dziunia zaczęła się wykłócać, że jogurt powinien kosztować o 50 groszy mniej niż na rachunku, (który - entre-nous - opiewał na kwotę znacznie powyżej 300 złotych), czym skutecznie zablokowała kolejkę na kolejne pół godziny. Następnie autobus do ukochanej babuni, mieszkającej na przedmieściach Łodzi odjechał mi sprzed nosa, w związku z czym na następny czekałam tylko czterdzieści minut. W rezultacie na proszony do rzeczonej babuni obiadek dotarłam w pozie mocno kolacyjnej i w stanie psychicznym dalekim od radości i serdecznej, pogodnej życzliwości, jakże istotnych dla zachowania pozytywnej atmosfery wśród zgromadzonych u nestorki członków rodziny.
Cóż więc pozostało mi gdy dotarłam do mojego już domostwa, objuczona kilogramami jabłek, w porze, w której obowiązuje cisza nocna? Nie, nie zaczęłam wyć do księżyca z rozpaczy, bezsilności i nadmiaru stresu. Nałożyłam dres, wzułam adidaski i hajda na wieczorną przebieżkę. Ale, że po godzinie biegania cholera mi nie minęła, wzięłam tamborek do łapki i gdzieś około pierwszej w nocy wyszyłam tegoż oto aniołka-stróża. Niech się za mnie modli w dniach takich jak wczorajszy, bo inaczej diabli mnie wezmą.


czwartek, 13 września 2012

Klęska urodzaju jabłek

No i zrobiło się całkiem jesiennie. Ale narzekać nie będę - uwielbiam tę porę roku. Zawsze jesienią pochłaniam kilogramy jabłek i to z nimi (bo szkółka już mnie nie dotyczy, co konstatuję z rozrzewnieniem) kojarzy mi się wrzesień. A w tym roku, są ich całe kilotony! W niedzielę planuję kolejną dostawę wprost z ogródka babuni, na mój okienny parapet. Stamtąd zaś albo na patelnię (pyszny mus jabłkowy na zimowe wieczory.... Mmmm...), albo wprost do paszczęki. Istnieje jeszcze alternatywa, aby obierki przerobić na perfumy dla mojej kotki. W końcu jest to dama światowa i jako taka musi  ich używać. Ciekawa jestem, czy inne koty też uwielbiają się tarzać w skórkach od jabłka.
I tak przez jabłka i koty dochodzimy do mojego hafciku z Kociego Kalendarza, który widnieje poniżej (zdjęcie niezbyt udane, ale co tam). I choć wspominałam w poprzednim poście o aniołku, którego mam na tapecie (to jest na tamborku) zdecydowałam się dorzucić jeszcze jednego, małego, wrześniowego kociaka. Aniołka pokażę następnym razem.
No, chyba, żebym jednak znów uległa jakiemuś kusząco do mnie mruczącemu wzorkowi...

piątek, 7 września 2012

Króciutko

Ech. Ostatnio nie mam nawet chwilki, żeby posiedzieć na wszystkich cudownych blogach, które mam na swojej liście. Ostatnio nie bardzo mam nawet czas na sen. Praca, teatr... Mój kot już łazi obrażony i udaje, że mnie nie zna, nie mówiąc o znajomych. Ale nic to. Byle do premiery.
Obrazek malutki, znów z kotem. Trudno, mam obsesję chyba. Ale następny wzorek, który mam na tapecie to już aniołek. ;) No i powstaje też moja pierwsza figurka z papier-mache... Na razie cicho sza, jeśli wyjdzie, to niechybnie pokażę ją na blogu. I - uwaga! - nie będzie to kot. ;)


czwartek, 30 sierpnia 2012

Kocie pożegnanie z latem i teatr

Kolejny kiciuś dołączył do mojego Kociego Kalendarza. I choć nie byłam w tym roku nad morzem, kocur ewidentnie plażowy. ;)
Ostatnio wieczory spędzam w teatrze na próbach do nowego projektu muzyczno-tanecznego Teatru V6. Miałam przyjemność pisać do niego dialogi i teksty piosenek. Gdyby ktoś zabłądził do Łodzi 29 września, serdecznie zapraszam na premierę. ;)
Ech... Jak ja to lubię... Wszystko jeszcze takie w rozsypce, wszystko jeszcze w produkcji. Bez świateł, makijażu, kostiumów. Przedstawienie jest zawsze najpiękniejsze w budowie. Niby go nie ma, a już jest. To trochę jak podglądanie dziecka przez USG. Tylko, że potem nie ma nieprzespanych nocy, kupek, zupek i tym podobnych nieprzyjemności. To wszystko jest przed premierą. ;)
I mimo, że ja w zasadzie siedzę sobie cichutko w kąciku widowni, z kubkiem kawy i nogami opartymi na krześle w rzędzie przede mną, to i tak uczestniczę w tej magii tworzenia. Bo to MÓJ tekst tam się dzieje, przepuszczony przez emocje reżysera i aktorów. I jest... bosko!
Muszę pomyśleć o jakimś teatralnym hafciku... Może by tak machnąć Upiora Opery? Już jakiś czas leży u mnie ten wzorek...

sobota, 25 sierpnia 2012

Przewrotnie powiem: nie lubię misiów

Nim jednak ustosunkuję się do tytułu posta chciałabym serdecznie podziękować za wszystkie ciepłe słowa jakie od Was otrzymuję. ;) Bardzo, bardzo mi miło.
A teraz problem misiów w moim życiu. ;)
Cóż, muszę się przyznać, że dotyczy on przede wszystkim tych pluszowych. Jestem wielką fanką maskotek, zbieram je pasjami. Strach przechodzić ze mą koło sklepu dla dzieci, co poświadczą moje znajome, które mają nieszczęście włóczyć się ze mną czasami po galeriach handlowych. Ciuchy mnie nie wzruszają. Nienawidzę wybierania, przymierzania, łażenia godzinami od butiku do butiku. Ale księgarnie/antykwariaty, pasmanterie i sklepy z zabawkami właśnie działają na mnie niczym kocimiętka. Zapewne wiecie jak to jest: twarz mi blednie, włos mi rzednie/ psują mi się zęby przednie/ a prócz wymienionych cech/ skręca mnie upiorny śmiech. Tak dzieje się na widok pluszaków. Ale nie miśków. Przepraszam jeśli kogoś urażę, to moje prywatne zdanie, ale uważam maskotki-miśki za pretensjonalne... Owszem, zdarzają się wyjątki, ale bardzo, bardzo rzadko.
Miś z haftu jednakże mnie urzekł. Mam ten wzór już od pół roku ale dopiero teraz nadszedł czas na jego wyszycie. I mimo wszystkiego co myślę na na temat miśków, uważam, że mój (mimo wszelkich mankamentów w jego wykonaniu)  jest cudowny i słooooooooodki! ;)
I może nawet nie taki pretensjonalny... ;P


niedziela, 19 sierpnia 2012

Kupiłam antyramy

I dzięki temu mogę teraz przepięknie prezentować moje hafty. ;) Czego przykład na dole. To nówka śtuka jeszcze nie śmigana. ;) Co prawda nieco zmieniłam we wzorze, bo między myszką a kotkiem powinien być jeszcze napis: "trzymaj się" po angielsku, polsku, bądź w mym ukochanym francuskim. Ale po co być dosłownym? ;)


wtorek, 14 sierpnia 2012

Konikowo

... a śpiewy od ogniska niosły się aż do rana. ;) Wreszcie udało mi się znów zajrzeć do stadniny Konie na Nieboskłonie. Wreszcie pełen luz, wędrówki na koniach wśród wielkich traw, sympatyczni ludzie dookoła! No i oczywiście ognisko z okazji osiemnastki klaczy Arabeski vel Beśki (nota bene to z niej spadłam po raz pierwszy... Tak w ogóle to nie bardzo się lubimy.). Pieśni od legionowych, po warszawsko-podwórkowe, cygańskie, patriotyczne, folk góralski, szlagiery przed i powojenne, szanty, disco polo, ballady rockowe, aż po Cohena. No i naturalnie przyśpiewki pijackie i okolicznościowe. Czyli to, co tygryski lubią najbardziej. Złotno (dzielnica Łodzi, gdyby ktoś nie wiedział) zostało rozniesione. ;) Pozdrawiam superastą ekipę!
A hafciki podobne do tegoż dwustronnego konika produkuję już na tegorocznego Hubertusa. ;)


poniedziałek, 30 lipca 2012

Lipiec

Dopiero teraz taki tytuł? Wszak uroczy ten miesiąc już się kończy, a ja tu nagle wyskakuję jak Filip z konopi, jakbym dopiero co spojrzała w kalendarz. Ano, wszystko to z powodu pewnego kotka, który właśnie wyszedł spod mojej igły i jeszcze jest gorący resztkami lipcowego, kapryśnego słoneczka.
Mój koci kalendarz (wzorowany na projekcie M. Sherry, której rysunki uwielbiam) rośnie pomalutku, acz systematycznie. Trudno uwierzyć, że jego wyszywanie trwa już siódmy miesiąc! A trwa tak długo, ponieważ przyjęłam zasadę "nowy kot na nowy miesiąc". Może i tchnie to duchem czasów słusznie minionych (coś jak "tysiąc szkół na nowe tysiąclecie"), ale dzięki temu to mój najdłuższy wyszywankowy projekt. Znajomi śmieją się, że odmierzam czas kotami. Inni twierdzą, że uległam totalnej, kociej manii. Coś w tym jest. Ale nie masz to jak mrucząca, żywa przytulanka w chwili, gdy np macocha natura zadaje ci cios poniżej pasa. Z tego to powodu, jak i bez powodu lipcowy kociak mruczy do nas ze zdjęcia.

czwartek, 19 lipca 2012

"I znów, znów ten Kraków"

Choć może raczej wypadałoby mi zaśpiewać: "A w Krakowie na Brackiej pada deszcz", albowiem w miniony weekend taką właśnie pogodą powitała mnie dawna stolica naszego pięknego kraju. Słońce błysnęło dopiero w sobotę i dzięki temu udało mi się zwiedzić Wawel i większą część starego miasta.
Niby wszystko po staremu (czyli tak jak pamiętam z dzieciństwa); Adaśko... tzn, nasz Wielki Wieszcz Adam Mickiewicz (a prywatnie mój absolutnie ukochany polski twórca) jak zwykle oblepiony dzieciakami i gołębiami. Jak zwykle wszechobecna drożyzna, tłumy turystów, majestat i duma ale wszystko jakoś mniej piękne, mniej wielkie niż się dawniej zdało. Może poza tą niesamowitą atmosferą jaka czai się w każdym zaułku grodziszcza.
Taki - dajmy na to - antykwariat, z którego wyszłam nabywszy poezje wszystkie Francois Villona w oryginale, choć z przypisami we współczesnej już francuszczyźnie (kolekcja Livre de poche). Mieści się on (ów antykwariat, oczywiście) w bramie i przybudówce kamienicy, pośród bujnego ogrodu, w którym władzę sprawuje wielka, ruda kotka... Ech Kraków. No i absolutnie genialna kawiarnia i restauracyjka Ważka mieszcząca się w domu Józefa Mehoffera (zresztą tym samym, w którym urodził się Henryczek. Sienkiewicz.). Polecam zwłaszcza pierogi ruskie (posypane zielonym szczypiorkiem) z zestawem surówek. Niebo w gębie. Na dodatek taka przyjemność nie przekracza 30 złotych - a syci wybornie. I ciało i ducha syci.
A skoro Kraków to i oczywiście smok. Ten z hafciku poniżej może i nie bardzo Wawelski, za to z pewnością z zacięciem kulinarnym (zważywszy łyżkę). Toteż ozdabia niniejszy pościk (;D) gdy ja, opętana tęsknotą za smakami Krakowa, moknę sobie, lecz tym razem już w macierzystej Łodzi.


środa, 11 lipca 2012

Konie

Łagodnie zapadający zmierzch, delikatny wiatr głaszczący spieczoną dziennym żarem skórę i zieleń trawy, na której rosną cienie. Grupa dwudziestu koni posilających się niespiesznie i nasza, trzyosobowa gromadka. A potem... dzika kłusopada (bo galopada to jednak nie była) na oklep, do stajni. Przede mną rosłe wielkopolany, za mną i wokół mnie - "myszy", czyli koniki polskie. A z daleka wita nas zapach kiełbasy smażonej nad ogniskiem. Bajka.
Tak było w zeszłym roku. Teraz tylko hafcik przypomina o tych błogich chwilach lenistwa...

piątek, 6 lipca 2012

Dom jest tam, gdzie jest kot

Tytuł postu to nie tylko nawiązanie do hasła widniejącego na najnowszym moim hafciku (nota bene – pierwszym, wykonanym na porządnej kanwie i sumiennie wyszytym równymi krzyżykami, jak Pan Bóg przykazał), ale i prosta prawda życiowa, której uczę się od prawie czterech lat.
Teraz owąż mądrość poznaje w praktyce i to z dubeltówki moja przyjaciółka, która uratowała od śmierci niechybnej dwa podwórkowe kociaki. Z tego miejsca pozdrawiam te dwa diabełki, które nie dały mi zmrużyć oka z soboty na niedzielę, kiedy to u niej nocowałam. Noc, mimo iż biała (prawie dosłownie, zważywszy na letnie wschody słońca o trzeciej nad ranem) była bardzo udana. Świetnie się bawiłam obserwując (i nagrywając) harcujących chłopaków. Magia kota zadziałała na mnie ponownie.
Dlatego też kolejny wzór, do którego się przymierzam także będzie z kotem. Nie liczę tu kolejnego miesiąca w moim kocim kalendarzu, za który wreszcie muszę się wziąć. ale na razie, rozleniwiona i senna wyleguję się naprzeciwko mojej dorosłej kotki i palcem nie zamierzam kiwnąć. Czego i Wam życzę.