Translate

poniedziałek, 21 lipca 2014

... i łódzkie lisy

Ależ upały! A ja oczywiście wciąż kursuję między miastami i nawet brak mi czasu na to, by napisać maleńkiego posta. Z haftami też bywa różnie, absolutnie cudowny wzór "zaniedbanej sowy" wyszywam już czwarty miesiąc i krzyżyków jak na złość nie chce przybywać. :( A w kolejce czeka poduszka-kociak, który to wzorek dostałam od Promyka: przy okazji dziękuję raz jeszcze!!! :)
Ale wreszcie zebrałam się w sobie, doprowadziłam do ładu moje tułacze, cygańskie nieledwie życie więc prezentuję poniżej pokłosie ostatniego miesiąca, czyli filcowe breloczki rodem z miasta Łodzi. :) Tym razem na tapecie liski i wilczek. Ech, nie mogę się doczekać dłuższej chwili wolnego, by zabrać się za szycie maskotek "3D". :) Może w sierpniu? :)
W wolnej chwili przeglądam Wasze blogi, podziwiam, "zazdraszczam" i żałuję, że nie komentuję tak często jak bym chciała. :) Dziękuję także za wszelkie komentarze od Was. :)
A co do kociego SALu, na który się zapisałam (banerek po prawej) to mam wyrzuty sumienia, że nic jeszcze nie opublikowałam. Mam szczerą nadzieję, że to się niedługo zmieni. Koty też mi się coś opornie wyszywają. :( "Sorry, taki klimat"? Dla lisków i wilków widać łaskawszy:




środa, 25 czerwca 2014

Katowickie "FilCoty"...

Wreszcie mogę je zaprezentować światu. Choć moje pierwsze, filcowe kociaki (FilCoty - jak je nazwałam) powstały już w maju w Katowicach, czekałam z pochwaleniem się nimi aż do chwili gdy pierwszy z nich - jako nagroda w  Zgaduj-Zgaduli - trafi do adresatki. :) W tym wypadku - do Majaleny. Jak Wam się podobają? :)




wtorek, 20 maja 2014

Chcecie bajki? Oto bajka...

Czasami gdy haftuję przychodzi mi do głowy historyjka związana z wyszywanym obrazkiem. Dziś postanowiłam się jedną z nich podzielić. Myślę, że gatunkowo jest to forma najbliższa bajce, ale niestety nie mam w swoim zasięgu dzieci, aby im przeczytać te moje wypociny i dowiedzieć się, czy im się podoba, czy też nie. Dlatego tym bardziej ciekawa jestem Waszych opinii - wszystkie, szczególnie zaś te najbardziej krytyczne są dla mnie cenne.

Niestety myszka na tym hafcie kompletnie mi nie wyszła, będę musiała chyba spruć backstichte i nałożyć je na nowo. Ale lisek bardzo mi się podoba więc hafcik, wprost "spod igły" zaprezentuję, a co mi tam. :)

Miłej lektury dla wytrwałych!

Bajka o lisie i myszce

            Żył sobie w pewnym lesie lis: najbardziej rudy, jakiego możecie sobie wyobrazić. Kroczył dumnie, pewnym krokiem pana i władcy, jego oczy błyszczały sprytem, a z pyszczka nie schodził wyraz samozadowolenia.
            Miał zresztą powody by tak się zachowywać: dzięki pomysłowości i licznym oszustwom zawsze udawało mu się osiągnąć wszystko, czego zapragnął. Zabrać ser krukowi, chwaląc jego „piękny” głos – żaden problem. Odciągnąć uwagę stada wilków, aby zjeść cichaczem upolowaną przez nie zdobycz: proszę bardzo! Udało mu się nawet tak omamić wielkiego niedźwiedzia, władcę lasu, że przejął jego wygodną gawrę i w niej zamieszkał. Poszkodowane zwierzęta nawet nie mogły odpłacić spryciarzowi pięknym za nadobne, ponieważ zawsze okazywało się, że gdyby nie uległy własnej próżności lub chciwości, które lis wprawnie wykorzystywał, nie zostałyby oszukane.
            Tak więc rudzielec chodził po lesie pusząc się jak paw i zupełnie nie przeszkadzało mu, że inni patrzą na niego nienawistnie i go unikają.
            Pewnego dnia usiadł pod spróchniałym pniakiem drzewa, aby odpocząć, gdy nagle doszło go ciche  pochlipywanie. Rozejrzał się i zobaczył, że na muchomorze siedzi szara, polna mysz i szlocha, załamując rączki. Lis zdziwił się niepomiernie, bowiem nigdy jeszcze nie widział nikogo płaczącego. Przyglądał się chwilę niecodziennemu zjawisku a potem zapytał co się stało.
            Mysz drgnęła zaskoczona - skupiona na swoim nieszczęściu nie zauważyła, że ktoś jest obok. Od razu domyśliła się z kim ma do czynienia. Dużo słyszała o lisie i wiedziała, że lepiej mieć się na baczności gdy jest w pobliżu. Tym razem jednak nie miało to dla niej żadnego znaczenia: nie miała przecież niczego, co mógłby jej odebrać, a jej położenie było tak złe, że nikt nie mógł go pogorszyć.
            Westchnęła więc i opowiedziała, że wkrótce ona i jej rodzina stracą swój dom – mieszkali bowiem w norce niedaleko rzeczki, na której bobry zaczęły budować tamę. Gdy skończą, a poziom rzeki podniesie się, woda zaleje norkę i – co gorsze - spiżarnię myszy. Grozi im więc nie tylko bezdomność ale i głód, bowiem nie mają gdzie przenieść zapasów, które gromadzili przez całe lato.
            Lis wzruszył ramionami. Nie rozumiał z czego mysz robi taką sprawę. Wystarczy odrobina sprytu i można mieć pełną spiżarnię i nowy dom z dala od rzeki – i z miną szczodrego milionera składającego hojny datek, wyłożył swój plan. Radził myszy aby zatrudniła się jako sprzątaczka na przykład u wiewiórek. Na pewno mile ich połechta to, że daleka kuzynka chce być u nich służącą, wiadomo przecież, że wiewiórki mają się za lepsze od myszy. Trzeba to przecierpieć dzień czy dwa, a potem udać, że zdarzył się jakiś wypadek przy pracy i domagać się odszkodowania. Wiewiórki na pewno przestraszą się skandalu i procesu, a wtedy wystarczy podsunąć im do podpisu „ugodę”, w której zrzekają się własnego domu i majątku i już można żyć po królewsku! Rzecz jasna, wiewiórki nie mogą wcześniej przeczytać tego, co podpiszą, trzeba odwracać ich uwagę…
            Mysz przestała płakać i popatrzyła na lisa ze zdumieniem i odrazą.
- Mówisz poważnie?
- Tak jest. Świetny plan, prawda? – uśmiechnął się zadowolony z siebie.
- To oszustwo i kradzież! Wolę zginąć marnie z całą rodziną niż zrobić coś takiego! Ostrzegano mnie przed tobą, ale nie sądziłam, że możesz być aż tak podły! Żegnam!
            Uśmiech zniknął z twarzy lisa. Patrzył zdumiony za odchodzącą myszą. Nikt nigdy nie powiedział mu niczego takiego. I to prosto w oczy! Długo nie mógł się uspokoić. Myślał o tym, jak i o trudnej sytuacji myszy cały dzień i nie mógł sobie znaleźć miejsca. Z jednej strony nie rozumiał jej oburzenia, a z drugiej prześladowało go dziwne uczucie – był to nieznany mu wcześniej wstyd.
            Wreszcie wieczorem przyszedł nad rzekę. Bobry nie ustawały w swej pracy – tama była prawie gotowa, a rzeka znacznie już wystąpiła ze swoich brzegów. Z daleka zobaczył rodzinę myszy, które w popłochu przenosiły zapasy na niewielki wzgórek. Duże ziarna ledwie mieściły się w łapkach myszątek, które na równi z rodzicami i bez słowa skargi biegały zasapane w tę i z powrotem z coraz to nowymi porcjami jedzenia. Lis poczuł jak coś drapie go w gardle. Jeszcze nie wiedział, że to wzruszenie i żal. Chwilę stał patrząc i myśląc intensywnie, aż wreszcie podszedł do myszy.
- Czy ktoś może mi narysować plan waszego mieszkania? – spytał bez wstępów.
Mysz spojrzała na niego nieufnie, ale na coraz bardziej mokrym piasku naszkicowała pazurkiem układ pomieszczeń. Lis podszedł do bobrów, chwilę z nimi porozmawiał, po czym wrócił z naręczem drewna. Następnie począł kopać w ziemi, popatrując raz po raz na plan norki. Myszy zbiły się w gromadkę i patrzyły zdziwione jak ostrożnie wkładał on w wykopane dziury przyniesione kawałki drzew. Skończył pół godziny później, zasypał zrobione przez siebie otwory i otrzepał się z gliny i błota, które oblepiały jego futerko.
- Zabezpieczyłem wasz dom, teraz woda was nie zaleje. Możecie wracać do siebie.
            Mysz ze łzami w oczach mocno przytuliła lisa, nie mogąc ze wzruszenia wypowiedzieć podziękowań. W sercu rudzielca coś jakby odtajało i rozlało się przyjemnym ciepłem po ciele. Było to cudowne, błogie uczucie i w jednej chwili lis zrozumiał jak okropne było dotąd jego życie, budowane na cudzej krzywdzie. Postanowił odtąd swój spryt wykorzystywać tylko po to, by służyć pomocą zwierzętom w trudnych sytuacjach życiowych. Zaś wszystkich, których kiedyś oszukał, przeprosił i wynagrodził im krzywdy.
 


 

wtorek, 13 maja 2014

Robótkowe Katowice

W przerwach między kolejnymi dyżurami w pracy oddaję się oczywiście swojemu rękodzielniczemu hobby. :) W związku z tym udałam się na rekonesans po najbliższej mi ostatnio, katowickiej okolicy i miło mi ogłosić, że Katowice absolutnie dają radę jeśli chodzi o hand made. :)
Cóż, ja, dziecię włókienniczej Łodzi, gdzie liczbą i jakością pasmanterii i hurtowni tekstylnych jestem wręcz rozpieszczona dość krytycznie podchodziłam w tej kwestii do stolicy Śląska. Kilka pasmanterii położonych w centrum miasta - zaopatrzenie poprawne. :) Myślałam: to tyle w temacie. Większe zakupki via Łódź. :) A tymczasem pod samym nosem mam dwa skarby! :)
Pierwszy w postaci przeuroczego sklepiku-pasmanterii, którą prowadzą przemiła mama i córka. Nie dość, że wytwarzają obłędną biżuterię, to jeszcze w ich szufladach kryje się np piękny filc, który pobudził moją wyobraźnię, czego efekty zobaczycie niebawem. :) Ponadto koraliki, igły, mulinka, kordonek - ceny zaiste więcej niż przystępne! Zapraszam gorąco, "ktokolwiek będziesz w witosowskiej stronie" :) ewentualnie na facebooku: https://www.facebook.com/pages/Bizuann/541887832496920?fref=ts
Drugim skarbem jest Koło Rękodzieła Artystycznego, które zbiera się co wtorek o 16:00 w osiedlowym klubie Plus przy ul. Witosa 17. Klub tworzą przeurocze panie, które wyrabiają cuda - cudeńka! Wystarczy tylko spojrzeć na tę galerię: http://www.zh.katowice.pl/kolo-rekodziela,Galeria,63.html
albo na poniższe zdjęcie lajkonika:


A to tylko wierzchołek góry lodowej! :) Wkrótce postaram się zamieścić więcej zdjęć z pracami tych niezwykle utalentowanych rękodzielniczek. :) Zajmują się wszystkim: frywolitką, szydełkiem, wyszywaniem koralikami, haftowaniem, filcowaniem, decoupagem... Dzięki ich uprzejmości i życzliwości uczę się robienia na szydełku - dziś miałam pierwszą lekcję. :) Efekty na razie mizerne, póki co walczę z koordynacją przy robieniu łańcuszka. To naprawdę sztuka przeciągać oczka, trzymać szydełko i odpowiednio naprężyć kordonek... Ale pochwalono mnie, że jak na pierwszy raz poszło mi dobrze. :D
I tak pod wrażeniem tych oto skarbów uważam maj w Katowicach za udany. :)
Tradycyjnie jednak, wierna haftowi stworzyłam taki oto magnesik. Nie do końca osiągnęłam zamierzony efekt, ale i tak go zaprezentuję. :) Ostatnio naszło mnie na sowy. Strzeżcie się, będzie ich wkrótce więcej na tym blogu. :)


niedziela, 11 maja 2014

Zgaduj-zgadula rozwiązana!!!

Mam przyjemność i zaszczyt ogłosić oficjalnie, że tajemnica krzyżyków została ODGADNIĘTA!!! :) Brawa dla MAJALENY - to właśnie ona podała prawidłową odpowiedź, w komentarzu pod ostatnim postem pisząc, że "wygląda jej to na łódkę wyciągniętą na brzeg". :) Tak właśnie jest, co najlepiej widać na poniższej fotografii prezentującej gotowy, skończony i oprawiony obrazek. Raz jeszcze gratuluję! Nagrodę-niespodziankę prześlę pocztą już niebawem. :)
Cieszę się tym bardziej, że będę mogła zrewanżować się za Rzę-sówkę, która obecnie spoczywa w kartach "Sławy i chwały" Iwaszkiewicza. :)
Proszę tylko nie dopatrywać się żadnego oszustwa bądź kumoterstwa - dowody zasłużonej wygranej znajdują się w komentarzach pod poszczególnymi częściami zgaduj-zgaduli: tylko Majalena napisała o łódce. :)

Wszystkim uczestniczkom i obserwatorkom bardzo dziękuję. ;) Miło mi, że chciałyście poświęcić swój czas i stanąć w szranki. :)


wtorek, 6 maja 2014

Zgaduj-zgadula 5

Witajcie!

Jak minął Wam majowy weekend? Mnie - niestety - w pracy. W ogóle maj mam bardzo pracujący i niewiele czasu pozostanie mi na wyszywanie i inne przyjemności, za to w czerwcu mam zamiar odbić to sobie z nawiązką. :) Tymczasem jednak zgaduj-zgadula trwa i powoli zmierza ku końcowi. Dlatego też postanowiłam nieco uchylić rąbka tajemnicy, a raczej podsumować to, co dotychczas pisałyście w komentarzach. :)
W istocie - obrazek ten związany jest z wodą, a ściślej z morzem. Co jednak konkretnie przedstawia? Być może kolejna odsłona zabawy nieco podpowie... :) Powodzenia!

Ach - i jeszcze dwa słówka do Halucynki. :)
Myślę, że każde miasto ma w sobie specyficzny urok, na który wystarczy się tylko otworzyć. :) O Łodzi (tęsknię, tęsknię!) też krążą opinie, że to miasto brzydkie, szare, zaniedbane. Cóż, nie sposób się nie zgodzić z owym zaniedbaniem, ale z szarością - broń Boże! :) A dla miłośników secesji i wiktoriańskiego klimatu jest ono bardzo atrakcyjnym kąskiem - tylko trzeba otworzyć oczy. Katowice niezmiennie intrygują mnie swoją architekturą i zagospodarowaniem przestrzennym, choć bardzo brakuje mi małych, klimatycznych kawiarenek w pewnych zakątkach. :) Ale miło mi Halucynko, że mieszkamy blisko siebie. :) Może kiedyś spotkamy się na kawie? :)



niedziela, 27 kwietnia 2014

niedziela, 20 kwietnia 2014

Wesołego Alleluja i zgaduj-zgadula 3



Dziś króciutko – kochane życzę Wam samych radosnych chwil w te Święta: aby naczynia same się pozmywały, rodzina była miła i życzliwa, a zając bogaty i hojny. ;)
Wszystkiego najlepszego!

Niestety, nie będę się już zarzekać co do częstotliwości publikowania nowych zdjęć w zgaduj-zgaduli – mimo szczerych chęci ostatnio nie mam kiedy posiedzieć w necie. Ale cieszę się, że część Was nadal podejmuje wyzwanie i nie zraża się, że obrazki są nadal mało czytelne. Chodzi mi o to byście puściły swobodnie wodze wyobraźni – wszystko wyjaśni się już wkrótce. :)


I jeszcze parę słów do niektórych z Was –

Promyku: bardzo dziękuję za wzorek kotka! Mam nadzieję wkrótce się do niego zabrać. :)
Piegucho: miło, że mnie odwiedziłaś. Katowice nie są takie złe. J Coraz bardziej się do nich przekonuję, zresztą to miasto nieustannie się przeobraża. Rozumiem Twoją tęsknotę i mam nadzieję, że uda Ci się wkrótce wrócić w rodzinne strony, choć by na chwilkę.
Renko:  dziękuję za komplement o tej mojej pisaninie. Miło wiedzieć, że komuś się podoba. :)
Iskierko, Efko: nie poddawajcie się, każda myśl co też to może być jest cenna. :)

Wszystkim jeszcze raz: Wesołego Alleluja!!!


czwartek, 10 kwietnia 2014

Zgaduj Zgadula cz. 2 i tęcza nad Katowicami

Witam ponownie wszystkie uczestniczki zabawy jak i inne obserwatorki mojego bloga. Cieszę się, że pojawiły się nowe "twarze" wśród komentujących. ;) Pozwólcie jednak, że zwrócę się osobiście tylko do jednej z Was: Cathdragon - je suis tres contente de te voir sur mon blog surtout que je l'ecris en polonais. Bonne chance avec ma devinette!
Niestety z przyczyn technicznych (internet w moim katowickim lokum zawiódł) nie udało mi się wcześniej zamieścić nowego zdjęcia, ale już się poprawiam! :)
Muszę przyznać, że jedna z Was była już bardzo bliska rozwiązania zagadki. ;) Ale póki co zabawa trwa dalej - postaram się częściej publikować kolejne odcinki.

Przez ostatnie dwa tygodnie przebywałam w Katowicach (praca). Wciąż jeszcze uczę się tego miasta i nieustannie mnie zadziwia. Przede wszystkim zachwyca mnie ono ilością wróbli, które mieszkają na moim pięknym i zielonym osiedlu na obrzeżach Katowic, w tyglu między Chorzowem a Rudą Śląską. W Łodzi nie widziałam wróbelków dobre piętnaście lat - a tu jest ich mnóstwo. Jakoś tak te ptaszki zawsze mnie rozczulają. Zresztą muszę przyznać, że mieszkańcy mojego katowickiego osiedla bardzo o nie dbają: w wielu ogródkach pod blokami lub na balkonach widzę przygotowane karmniki - super! :)
To, co mi się bardzo podoba w "Kato" to także duża ilość skwerków z ławeczkami, na których można sobie przycupnąć na chwilę bądź na dłużej. :) W Łodzi  czegoś takiego niestety nie uświadczysz - a szkoda. Zdumiewa mnie tylko ilość schodów - wszędzie niemal w przestrzeni miejskiej są schody: na ulicach, przy wyjściu z dworca , przed klatkami schodowymi bloków. I jeszcze zakręty. Gdzie się da - tam zakręt. To nawet zabawne i myślę, że stanowi o specyfice tego miasta. Zresztą przyznać muszę, że z okien biura, w którym pracuję rozciąga się wspaniała panorama Katowic i - w moim odczuciu - jest to miasto zbudowane na planie koła, otoczone łagodnymi pagórkami hałd (?). Ładnie to wygląda, zwłaszcza o szóstej rano, przy różowym, wiosennym poranku. :) A ostatnio po deszczu pojawiła się wielka tęcza, która - niczym wygięta cięciwa spajała sobą krańce tego miejskiego "okręgu". Wspaniały widok!
Ale cóż, Katowice nigdy nie będą Łodzią. :)

No, już nie rozgaduję się więcej, tak mnie jakoś naszło, pewnie przez tę tęczę. :) Poniżej obiecane zdjęcie. Powodzenia!!! :)





czwartek, 3 kwietnia 2014

Zgaduj-zgadula

Witajcie!

Oto zapowiadana przeze mnie zabawa w zgaduj-zgadulę. Bez zbędnych wstępów podaję jej reguły:

1. W zabawie może wziąć udział KAŻDY BEZ WCZEŚNIEJSZYCH ZAPISÓW
2. Do zabawy można dołączyć w dowolnej chwili.
3. Mniej więcej co cztery dni będę publikowała zdjęcie z kolejnymi postępami prac nad pewnym haftem. Do zadań konkursowiczów/iczek należy jak najszybciej zgadnąć CO PRZEDSTAWIA TEN HAFT.
4. Wygrywa osoba, która jako PIERWSZA ODGADNIE w jaki wzór układają się moje krzyżyki. ;)
5. Imię/nick zwycięzcy/żczyni opublikuję na głównej stronie mojego bloga, po czym poproszę o adres korespondencyjny, coby nagroda " zbłądziła pod strzechy". :)
6. Zabawa trwa do pierwszej, właściwej odpowiedzi.

Gotowe? Zatem życzę powodzenia i miłej zgadywanki :)



A oto pierwsze zdjęcie:


piątek, 28 marca 2014

Pierwszy magnes

Znowu post zaczynający się od słowa "pierwszy". Fatum jakieś czy co? :) Ale cóż - porządek rzeczy musi być zachowany i dlatego skoro pierwszy raz z moich łapek wyszedł magnes, to i tytuł musi to podkreślać.
Wzór całkowicie mój, tzn mój design postaci, wykonany haftem płaskim, do którego zdecydowałam się wrócić po długiej, krzyżykowej przerwie. Do wykonania tej pracy natchnął mnie tutorial Marty z bloga: http://hafcikicinka26.blox.pl/html
Wyszywało mi się bardzo dobrze i szybko w porównaniu ze żmudnym ślęczeniem nad schematami krzyżyków. Jedynie po przyklejeniu okazało się, że nitki w serduszku są nieco "zwichrowane", ale cicho - sza! Może nikt nie zauważy, zwłaszcza, że nadal robię zdjęcia aparatem z komórki a jaką one mają jakość same wiecie. :)
Tak czy inaczej mam już kolejne, szalone pomysły na magnesiki wykonane haftem płaskim, mam nadzieję wkrótce je zaprezentować. A, że akurat mam kilka dni wolnego od pracy, już ostrzę igły. :)
Pozdrawiam wszystkich ciepło - jeśli będziecie miały chwilę to zajrzyjcie do mnie 2 kwietnia. Mam bowiem zamiar tego dnia oficjalnie zaprosić Was do zabawy w zgaduj-zgadulę, w której oczywiście będzie można wygrać cosik hand-made. :)

czwartek, 20 marca 2014

Pierwszy Dzień Wiosny

Tak, tak! Już od dziś, od godziny 17:00 mamy wiosnę!!! :) Czas na mycie okien, odchudzanie się i topienie Marzanny, czyli na to, co tygryski lubią najbardziej (no, może poza myciem okien, choć ja na przykład świetnie się przy tym relaksuję). Czekam aż się wreszcie wszystko dokoła zazieleni i czekam na pierwsze, wiosenne burze, które uwielbiam. Zwłaszcza moment tuż przed, kiedy niebo jest ciemnoszare a budynki przybierają barwę o ton jaśniejszą od nieba, dzięki czemu zieleń drzew i trawników staje się bardziej wyeksponowana. I wiatr, z każdą chwilą przybierający na sile... A potem burza, naturalnie widziana z okien domu, w którym jestem bezpiecznie schowana... :D Z tym właśnie kojarzy mi się miłościwie od dziś nam panująca pora roku.
Chociaż kto to wie, co jeszcze zgotuje nam pogoda. Zimy nie było więc strach się bać. Mam nadzieję, że będzie to pierwszy od dawna rok, gdy idąc z Koszyczkiem nie będę nuciła "I'm dreaming of a white Christmas.." o, przepraszam: "Easter". :)
I w nadziei na piękną, słoneczną aurę i na wybuch zieleni dokoła zamieszczam hafcik, w którym Piesio delektuje się takim oto wiosennym kwiatem. Niech to będzie dobra wróżba na marzec, kwiecień i maj. Dla nas wszystkich, a szczególnie dla moich stałych i nowych obserwatorek i komentatorek. :)


wtorek, 11 marca 2014

Rzę-sówka od Majaleny



Dziś będę chwalić talent Majaleny, którego owoc możecie podziwiać na poniższych zdjęciach. To oto śliczne, zielone cudo przyfrunęło do mnie wprost z - nomen omen - zielonej Irlandii. Proszę patrzeć, podziwiać i zazdrościć. Ja sama sobie zazdroszczę. :) Do tego dołączona była pyszna, miętowa czekolada na gorąco (na zdjęciu). Uwielbiam taką kombinację smaków - zatem: cheers! Majaleno, dziękuję, dziękuję, dziękuję!!!
Jeszcze kilka słów wyjaśnienia: Rzę-sówkę wygrałam właściwie przez przypadek - jak się okazało bardzo szczęśliwy. Dzieła Majaleny, zwłaszcza "sówkowe" niezwykle przypadły mi do gustu, ale nie miałam specjalnej nadziei na wygraną, gdy ich autorka ogłosiła konkurs, w którym można było ja zdobyć. Właściwie dopiero mail od Majaleny zmobilizował mnie do stanięcia w szranki i udało mi się (do dziś nie wiem jak) dwukrotnie trafić w odpowiednie numery komentarzy - i za to właśnie zostałam wyróżniona tak pięknym prezentem. ;)
Nie będę się nadmiernie rozpisywać jak bardzo się cieszę, choć - jak mawia Pietrek z "Rancza" - "okropnie mnie przyjemnie". Bardzo chciałabym hodować sowę, o czym zresztą już kiedyś pisałam. Niestety, przynajmniej na razie jest to niemożliwe, zatem taka, śliczna, mała sówka to doprawdy, częściowe choćby spełnienie tego marzenia. I zawsze mogę ją nosić przy sobie. :)
Polecam wszystkim zaglądanie do bloga Majaleny - raz, że znajdziecie tam więcej takich cudeniek, dwa, że być może autorka ogłosi kolejny konkurs. :) Tak czy inaczej - warto. :)
A i o mnie nie zapominajcie, zwłaszcza, że niebawem, natchniona nieoczekiwanym sukcesem, zaproszę was do zabawy, w której wygrać będzie można cosik hand-made, choć niekoniecznie będzie to sowa. ;)
Raz jeszcze dziękuję Majaleno!




niedziela, 23 lutego 2014

Nierozłączki?



Już po walentynkach ale hafcik, który prezentuję pasowałby do tego święta-nieświęta jak ulał. Niestety nie wyrobiłam się z nim do 14 lutego, toteż prezentuję go dopiero teraz. Żeby jednak nie był on zupełnie pozbawiony powiązań z tematyką – o ile można ją tak nazwać – uczuciową, toteż nawiążę do niej w tym oto poście.
 Ostatnio, z racji wykonywanej pracy mam okazję posiedzieć na różnych portalach internetowych, najczęściej jednak na Onecie. Tam właśnie wyczytałam, że pojawiło się niedawno kilka ogłoszeń, zredagowanych przez panów, którzy chcą mieć dziecko i szukają dla niego matki. Zaznaczam, że panowie są hetero, wykształceni, dobrze zarabiający i w wieku, w którym produkcja żywotnych plemników ulega już nadwątleniu. Jeszcze nieznaczącemu, ale jednak.
Pomyślicie zapewne, że to po prostu kolejne ogłoszenie matrymonialne i że takich mężczyzn, którzy pragną mieć dziecko ze świecą szukać? Otóż szkopuł tkwi w tym, że oni chcą dziecka, owszem, a jakże. Tylko, że ani myślą wiązać się z kobietą, która im to dziecko urodzi. Ot, będą sobie po prostu razem je wychowywać, bez żadnych konsekwencji i brania odpowiedzialności za kobietę, którą zdecydują się obdarzyć potomstwem. Bo po co rodzina i marudna, starzejąca się baba u boku, skoro celem jest i tak tylko dziecko, protoplasta, przedłużenie gatunku? Oto biologia na usługach wolnego rynku: dziecko zamówione, urodzone, koszta odliczone. Nabył, wychowuje, transakcja się zgadza. A przy tym jaka wygoda! Odpowiedzialność spółka z.o.o. Tak ja to widzę.
Zastanawia mnie i oburza jednocześnie tylko jedno: jak ci panowie, którzy tak pięknie mówili w artykule o potrzebie realizacji w roli ojca, będą się z niej wywiązywać? Jako weekendowi tatusiowie? Przecież zamieszkać z kobietą, matką ich dziecka ani myślą, to by przecież oznaczało związek, prawda? A oni związku nie chcą, bo najważniejsza jest wolność. W ich umyśle zapewne nie powstała refleksja, że dziecko i tak przez co najmniej pierwszy rok życia jest związane fizycznie i emocjonalnie z matką. Owszem, jeśli ojciec aktywnie włącza się w jego pielęgnację i opiekę to świetnie, więź między nim a dzieckiem zrodzi się wcześniej, ale nie da się jej stworzyć będąc obok i „na przychodne”. A poza tym jak taki „ojciec” weźmie odpowiedzialność za dziecko, skoro nie jest w stanie, a co więcej nie ma chęci brać jej za kobietę?!
Może ja się nie znam, w końcu rodziny nie założyłam dotąd. Ale nie założyłam właśnie dlatego, że przeraża mnie ogrom odpowiedzialności, jaki się z tym wiąże i perspektywa utraty owej wolności, którą też sobie cenię. Oczywiście wiem, że „każda strata niesie zysk” i zakładając rodzinę rezygnując częściowo z siebie, otrzymuję w zamian najcenniejszy dar: drugą osobę. Ja jednak świadoma jestem, że jeszcze do tego nie dorosłam. I nigdy, nigdy nie zdecydowałabym się „zrobić sobie dziecko”, (co przecież ani trudne, ani nieprzyjemne nie jest) w takiej oto spółce z.o.o., dla zaspokojenia własnej ambicji czy uciszenia zegara biologicznego (bo czym innym jest u tych panów chęć posiadania potomstwa?).
Wiem, że w życiu różnie bywa, ludzie się nie dobierają, mają dzieci i wychowują je osobno, ale przynajmniej, na jakimś tam etapie coś ich ze sobą łączyło – jeśli nie miłość to chociaż chwilowa, wzajemna fascynacja. A może się mylę? Może patrzę na świat nadal zbyt idealistycznie? Może naiwnie wierzę, że jednak większość ludzi posiada jakiś kręgosłup moralny, zasady, kodeks wartości. Ja w każdym razie z przerażeniem patrzę na egoizm ludzki i kompletny brak wyobraźni. Sama nie jestem od niego wolna, byłabym hipokrytką mówiąc inaczej, tyle, że w relacjach z ludźmi staram się zawsze być o tyle uczciwa, żeby brać na siebie prawdziwą odpowiedzialność za drugą osobę, nawet jeśli jest ona dla mnie niewygodna. Może dlatego zawsze dostaję po nosie, bo czy to w przyjaźni, czy w miłości, czy w koleżeństwie z bliskich mi osób w końcu zawsze wyjdzie egoizm i wygodnictwo.
Mam zresztą nieodparte wrażenie, że dwie te cechy są istotnymi wartościami współczesnego świata. Mam nadzieję, że ci panowie przekonają się, jeśli znajdą właściwe kandydatki na matkę swojego dziecka, (w co nie wątpię) że nie można wziąć odpowiedzialności za dziecko nie biorąc jej za rodzinę, a nawet jej nie tworząc. Szkoda tylko dziecka w tym układzie.
My ludzie zawsze wszystko komplikujemy. Gdybyż można tak jak wyhaftowane przeze mnie nierozłączki po prostu znaleźć partnera na całe życie i huśtać się z nim na drążku na przekór złym wiatrom, przytuleni do siebie i pochłonięci sobą… Widać jednak nie można, albo nie każdemu jest to pisane. ;)
Rozgadałam się więc tylko prędziutko jeszcze chcę powitać nowe obserwatorki mojego bloga i podziękować za wszystkie, ciepłe komentarze! Od razu poprawia mi się humor, gdy je czytam. Jesteście super dziewczyny! ;)


wtorek, 11 lutego 2014

Kocia muzyka

Dziękuję za wszystkie życzenia i miłe słowa, które napłynęły do mnie z Waszych komentarzy. Bardzo mi miło, że mój powrót do blogowania nie minął bez echa. Dziękuję raz jeszcze!
Dziś prezentuję hafcik prosto "spod igiełki". Jak zwykle u mnie - koty. Chyba robię się monotematyczna, ale co tam. :)
Temat kociej muzyki nie jest mi obcy. Uprawiam ją namiętnie, ostatnio pod prysznicem. Biedni sąsiedzi! Z przykrością stwierdzić muszę, że głos mój nadaje się wyłącznie do baletu, co odziedziczyłam po ś.p. tatusiu. Geny zniweczyły moją piosenkarską karierę już w powiciu i jest to przedmiot mojego nieustannego żalu, jak i kompleksu. Zawsze chciałam być piosenkarką i gdybym tylko umiała śpiewać na pewno zrobiłabym karierę. Piosenek znam dużo, w różnych językach, z różnych okresów historycznych: od średniowiecznych pieśni truwerów po współczesne trele-morele. Muzyka jest jedyną - obok pisania - rzeczą, której nigdy nie porzuciłam na rzecz nowych, bardziej atrakcyjnych zajęć. Gdybyż choć raz z moich ust dobyło się coś innego niż żabi skrzek!
Ale nie. Geny. Zatem śpiewam sobie w ukryciu, gdy jestem sama, a publicznie tylko na suto zakrapianych jeździeckich ogniskach, na których i tak każdemu jest obojętne kto i jak śpiewa. ;)
I mogę tylko pomarzyć, że ja wraz z moimi kocimi muzykantami wykonamy piosenkę, choćby taką jak Kwitka Cysyk:
http://www.youtube.com/watch?v=d5vDjeiXUAY&feature=share&list=PL90D9920669841A2A&index=4  Swoją drogą ta dumka z pogranicza polsko-ukraińskiego ma już co najmniej 200 lat. W ogóle tego nie słychać, prawda? :)


czwartek, 30 stycznia 2014

Powrót po latach... A właściwie po roku :)

Dawno, bardzo dawno mnie tu nie było. A jednak wracam jak do domu, do mojego bloga robótkowego. Oj, wiele działo się przez 2013 rok, który niestety dla mnie okazał się bardzo pechowym. Straciłam moją knajpkę a w związku z tym przyjaciół, choć nie wiem czy można tak nazwać ludzi, którzy okazali się nieszczerzy. Mimo to, szkoda. Zaliczyłam kłopoty zdrowotne i finansowe, ale najbardziej zabolała mnie strata mojej ukochanej kotki, która - mam nadzieję - wygrzewa się gdzieś z dala od tego paskudnego, w gruncie rzeczy, świata. Mało tego,  po niespełna miesiącu wspólnego życia pożegnałam także malutką koteczkę, Zuzię, którą przygarnęłam po śmierci Szczurka.Niestety okazała się śmiertelnie chora. Właśnie z powodu tych wszystkich wydarzeń nie mogłam w 2013 roku prowadzić bloga, który ma w podtytule "piękniejsza strona życia".
Szczęśliwie jednak mamy na liczniku już 2014, czas więc odciąć się grubą kreską od przeszłości. Znalazłam pracę w Katowicach, czas swój dzielę między to miasto i moją ukochaną Łódź, gdzie pod opieką mojej mamy został Kropek - uroczy kocurek-rozrabiaka, brat zmarłej Zuzi, który także cudem wywinął się z łap bezlitosnej Kostuchy. Czytam, piszę i wyszywam. ;) Plon moich haftów z zeszłego roku mam nadzieję wkrótce zaprezentować na tym oto blogu. Poniżej pierwszy z nich.
Wszystkim zaś życzę aby ten rok był naprawdę dobry. :)